To
nasz pierwszy od dwóch lat tak daleki wyjazd. Owszem, w czasie pandemii
podróżowaliśmy i to całkiem sporo, ale na wyprawę przez ocean zdecydowaliśmy
się dopiero teraz. Nic więc dziwnego, że byliśmy strasznie podekscytowani
a kolejne kłody rzucane pod nogi przez los sprawiały, że nasza determinacja
tylko rosła. Najpierw problemy z lotem (o tym poniżej), potem 6 dni przed
wyjazdem skręciłam nogę w kostce i utknęłam w szynie na dodatek z
solidnym katarem, kaszlem i zapaleniem oskrzeli.
Wyjeżdżałam
więc z nielegalnie zdjętym gipsem, spuchniętą nogą opakowaną w stabilizator i z
antybiotykiem w kieszeni. Na szczęście potem było już tylko lepiej, ale… od
początku:
Bilety
Najpierw
okazało się, że mimo zapewnień linii lotniczych nie możemy przesiadać się w Nowym
Yorku. United Airlines miało najlepszą ofertę pod względem
długości lotu i ceny, okazało się jednak, że mimo posiadania ESTY covidowe
obostrzenia są nie do przeskoczenia dla osób ze strefy Schengen. Na szczęście
linie uwzględniły naszą reklamację - dostaliśmy pełny zwrot kosztów i szukaliśmy
biletów od nowa.
Przygotowania do podróży
Aby pojechać na Kostarykę nie trzeba mieć żadnych specjalnych szczepień, poza tymi na COVID oczywiście (osoby niezaszczepione muszą mieć ubezpieczenie zdrowotne uwzględniające szpitalne leczenie spowodowane wirusem) . Paszport Covidowy sprawdzany jest na przejściu granicznym. Natomiast malarie, dengi czy inne świństwa nie są na tyle popularne, aby szczepienia były obowiązkowe.
48 godzin przed podróżą należy wypełnić Pase de Salud (formularz zdrowotny). Znajdziesz go tutaj.
Na
miejscu obowiązują maseczki - zarówno w pomieszczeniach jak i na zewnątrz,
warto więc zaopatrzyć się w spory zapas. Na każdym kroku - w restauracjach, hotelach, atrakcjach
turystycznych są robione pomiary temperatury i obowiązkowa dezynfekcja rąk.
Można się więc czuć w miarę bezpiecznie.
Kiedy jechać?
Pora sucha na Kostaryce trwa od grudnia do kwietnia i jest to sezon turystyczny. Od czerwca do października trwa pora deszczowa, jednak podobno deszcze są zazwyczaj krótkie, acz intensywne. Maj i listopad to pora przejściowa i nam właśnie teraz, czyli w listopadzie, udało się zorganizować wyjazd.
Plus był
taki, że rzeczywiście nie było turystów, w wielu miejscach spotykaliśmy ludzi,
którzy mówili, że mamy szczęście, bo w sezonie nie udałoby się tego czy tamtego
ze względu na tłumy. Basen hotelowy do własnej dyspozycji też ma swoje
zalety. Nie było też tak gorąco jak w porze suchej.
Z
minusów - były momenty, że padało i to bardzo bardzo mocno. Nie wszędzie, bo
dotyczy to głównie lasów tropikalnych. Nad oceanem pogoda była cudowna. Tak
naprawdę deszcz pokrzyżował nasze plany tylko raz, ale o tym później.
Auto
Na
Kostaryce wynajmując auto na lotnisku masz dwie opcje: bezpośrednio na lotnisku
lub z transferem. Opcja druga jest zdecydowanie tańsza a wybór aut większy.
Zdecydowaliśmy
się na wypożyczalnię AMIGO (załatwiliśmy wynajęcie przez tę stronę).
Przedstawiciel wypożyczalni czekał na nas na lotnisku i zabrał nas do
wypożyczalni (dojazd trwał 5 minut) gdzie odebraliśmy samochód.
Ważne!
Biorąc auto koniecznie wybierz takie z napędem na 4 koła. Drogi na Kostaryce są
bardzo złej jakości, często przejeżdża się przez rzeki, kamienie, trudne
podjazdy, piasek. Bez napędu 4x4 na bank utknęliśmy nie raz gdzieś w środku
dżungli bez zasięgu.
Internet
A skoro o zasięgu mowa, to na lotnisku możecie kupić sobie lokalną kartę SIM. My mamy własny modem, do którego na każdej wycieczce wkładamy lokalną kartę. Nam spokojnie na cały wyjazd wystarczyło 5GB. Miejsce, w którym kupicie karty znajdziecie na lotnisku obok taśm z odbiorem bagażu.
No dobra, dolecieliśmy, mamy już auto, mamy Internet. Ruszamy. W planie trasa, która wygląda mniej więcej tak:
San Jose i wulkan La Paz
Zaraz
po wylądowaniu i wypożyczeniu auta pojechaliśmy do hotelu. Nocleg mieliśmy w
oddalonym mniej więc pół h od lotniska Poas Paradise (tutaj). Spędziliśmy tu
dwie noce.
Stamtąd tylko rzut kamieniem do takich atrakcji jak wulkan La Paz czy jedyna na świecie farma kawy Starbucksa.
Jeżeli chodzi o wulkan - możesz mieć szczęście i trafić na piękny widok, możesz - tak jak my, mieć pecha i oglądać wszystko przez chmury. Trudno to przewidzieć. My rezerwowaliśmy bilety o 7 rano na 9 rano. O 7 kamery pokazywały cudowny widok, gdy dotarliśmy na miejsce… no cóż. Bartek był bardzo rozczarowany, bo nastawiał się na to bardzo.
Żeby go pocieszyć pojechaliśmy oglądać wodospad La Paz Waterfall i na pyszny obiad. A potem do Starbucksa, który jest kawiarnią z najpiękniejszym chyba widokiem na świecie a dodatkowo można zapisać się na wycieczkę, na której dowiesz się krok po kroku jak dokładnie powstaje najsłynniejsza kawa na świecie - od ziarenka aż po czarny, gorący płyn.
Drugi dzień to wycieczka do stolicy. Zwiedziliśmy muzeum narodowe i główną ulicę. Całość to duże rozczarowanie i jeśli miałbyś z czegoś zrezygnować, to spokojnie możesz właśnie z tego.
Po krótkim pobycie w San Jose ruszyliśmy dalej na zachód. Odwiedziliśmy Animal Rescue Center (tutaj), w którym wolontariusze opiekują się zwierzętami, które samodzielnie nie poradziłyby sobie w dżungli. A potem już dość prosta droga do hotelu Mar y Mar w Puntaneras, w którym spędziliśmy noc, aby rano na spokojnie ruszyć promem w dalszą drogę.
San Jose |
Drugi przystanek - rajski TANGO MAR BEACHFRONT HOTEL & VILLAS
Po
noclegu w Mar y Mar pojechaliśmy zarezerwować sobie miejsce na promie. Nie
udało się zrobić tego przez Internet, więc przyjechaliśmy
wcześniej. Na miejscu trzeba być minimum pół godziny przed odpłynięciem promu,
aby mieć czas na kupno biletu no i mieć pewność, że się zmieścicie.
A
stamtąd już prosto do rajskiego hotelu Tango Mar położonego przy samej plaży.
W tym miejscu spędziliśmy trzy noce korzystając z plaży, basenów, spacerów po rozległych terenach oraz bliskich atrakcji.
Jedną
z najciekawszych jest wodospad Montezuma.
Zapytaliśmy okolicznych mieszkańców, czy małe dzieci i ja ze skręconą kostką
damy radę dotrzeć tam bez problemu (szlak był opisany jako niełatwy).
Powiedzieli, że to 20 minut stosunkowo łatwej drogi. Jak było naprawdę -
zobaczcie na zdjęciach.
Przeprawy po kamieniach po całkiem szerokiej rzece, wspinaczki po błocie i korzeniach, liny, ostre podejścia i zejścia. Podsumowując: jedna z najfajniejszych przygód podczas całego wyjazdu. Na dodatek zwieńczona pięknym widokiem i kąpielą.
W tej okolicy była też atrakcja, która nas pokonała. Chcieliśmy wybrać się do rezerwatu przyrody: “Reserva natural de Cabo Blanco”, ale prace drogowe i rzęsisty deszcz sprawiły, że zdecydowaliśmy się zawrócić i jednak skorzystać z masaży w hotelowym SPA i pluskania w basenie.
Będąc w okolicy warto również zahaczyć o piękne plaże Santa Fe. Jeżeli będziecie tam w okolicy lunchu, polecam wam restaurację La Juana. Pyszne tacos, nachosy, naturalne soki w całkiem przystępnych cenach.
Jeśli macie szczęście, na plaży przy samym hotelu możecie spotkać żółwie. A już na pewno na każdej plaży spotkacie mnóstwo malutkich krabów. Nie radzę chodzić boso.
Ruszamy dalej do Tamarindo
Tamarindo to miejscowość typowo turystyczna. Są sklepy z pamiątkami i restauracje z pysznym jedzeniem (ja polecam Bamboo Sushi). Jest najładniejszą, a wręcz chyba jedyną naprawdę ładną, miejscowością, w której byliśmy.
W Tamarindo spędzamy dwie noce w Villa Amarilla. Zwiedzamy okoliczne plaże a ja umawiam się z hotelowymi instruktorami na lekcję surfowania. Jest mega fun!
Jeżdżąc
po okolicy warto zatrzymać się na obiad w restauracji Patagonia del Mar tutaj. Jedne z
najlepszych owoców morza, jakie jadłam w życiu!
Przystanek czwarty - wulkan Arenal i gorące źródła
Z Tamarindo jedziemy w stronę kolejnego wulkanu. Pogoda znowu odrobinę się pogarsza. Dwie noce spędzamy w fantastycznym hotelu tutaj i przyznam, że nie bardzo chce nam się jechać gdzieś dalej.
Na
miejscu mamy gorące źródła i wiele innych atrakcji m.in rafting, ścianka
wspinaczkowa i kolejne Animal Resque Center.
Dalej ruszamy dopiero po dwóch dość leniwych dniach. Jedziemy do Mistico Arenal Hanging Bridges - fantastyczny spacer przez dżunglę po kilkudziesięciu mostach to obowiązkowy punkt programu.
Później decydujemy się na jeszcze jeden dość długi trekking przy wulkanie Arenal (szlak jest w Arenal 1968 Volcano View Lava Trails tutaj). I tutaj staje się cud - chmury nareszcie się rozwiewają a my możemy podziwiać górę w całej okazałości. Dla mnie był to najlepszy punkt całej wycieczki. Całość to około 4km. Jeżeli zastanawiacie się, czy dzieci dadzą radę, to podpowiadam - nasze poradziły sobie bez problemu, a do mało marudnych nie należą ;)
Po
dniu pełnym wrażeń lądujemy… w dżungli.
Przystanek piąty - dżungla
Kolejne dwie noce spędzamy w lasach deszczowych w La Tigra Rainforest. Śpimy w malutkim domku, który zamiast jednej ze ścian ma jedynie grubą firankę. Sprawia to, że w nocy słyszymy świetnie kumkanie żab, śpiew ptaków i stukanie deszczu o dach. Wrażenia prawie jak pod namiotem (choć jednak mimo wszystko wygodniej).
Wrażenie
jest naprawdę niesamowite. Przechodząc w nocy od recepcji do naszego domku
natykamy się na żaby, ptaki, pająki. Obserwowanie dzikiej przyrody z tak bliska
to niesamowite doświadczenie.
Hotel dodatkowo angażuje się w wiele akcji wspomagających środowisko. Miejsce, w którym obecnie się znajduje było 20 lat temu pustkowiem. Właściciele zaczęli sadzić drzewa aby przywrócić mu dawną świetność. Wraz z roślinami wróciły i zwierzęta.
My też postanowiliśmy dołożyć swoją cegiełkę i posadziliśmy jedno drzewo. Dla mnie ma to dodatkowe znaczenie, ponieważ obecnie służbowo zajmuję się ułatwianiem klientom banków kompensowania śladu węglowego m.in. poprzez dotowanie organizacji zajmujących się sadzeniem drzew. Dobrze było zobaczyć, jak wygląda proces od drugiej strony.
Z tego miejsca robimy sobie również wycieczką nad wodospad Rio Fortuna . Mnóstwo schodów, ale dzieciom bardzo się podobało.
Przystanek szósty i ostatni - Jaco
O samym Jaco nie mogę powiedzieć wiele dobrego. Niestety przyjemne w ciągu dnia miasteczko po zmroku traci swój urok. Robi się nieciekawie i tracimy poczucie bezpieczeństwa. Wieczory spędzamy więc w basenowym hotelu za to w ciągu dnia jedziemy do Manual Antonio National Park, w którym po raz kolejny spotykamy małpki, leniwce, kraby.
Jest
to nasza ostatnia atrakcja turystyczna a zarazem pierwsze miejsce, w którym natykamy
się na tak dużą liczbę turystów a także pierwszych naciągaczy. Zanim
zaparkowaliśmy (na parkingu przy samym wejściu do parku) kilkakrotnie namawiano
nas na inny parking wcześniej (nawet odradzano dalszą jazdę autem jako
niebezpieczną). Wiele razy słyszeliśmy też, żeby koniecznie wziąć przewodnika,
ponieważ bez niego zgubimy się i nie uda nam się zobaczyć żadnego zwierzątka.
To nie jest prawda. My woleliśmy iść swoim tempem i ścieżkami i jestem
przekonana, że dobrze na tym wyszliśmy.
Kostaryka - niezbędnik
Oprócz
oczywistych oczywistości jak krem przeciwsłoneczny i coś bardzo silnego na
komary warto zabrać ze sobą także: zakryte buty, czołówkę, jeżeli macie ochotę
na nocny spacer po plaży lub dżungli w poszukiwaniu zwierząt i przejściówkę do kontaktu (polskie wtyczki nie pasują).
Nasze Noclegi:
PoasParadise
Uroczy
hotel położony około 40 minut od lotniska (klik). Mieliśmy pokój na parterze z cudnym
widokiem na ogród i góry. Wieczory z dziećmi można spędzać grając w bilard lub
rzutki. Dodajmy jeszcze pyszne tradycyjne śniadania i mamy miejscówkę wymarzoną.
MarY Mar
Motelik
przy ulicy, w którym spędziliśmy tylko noc (tutaj). Zależało nam żeby gdzieś się
zdrzemnąć zanim rano ruszymy na prom. Nic specjalnego, po prostu ok, choć ocena
w górę za przepyszne tradycyjne śniadanie.
TangoMar
Położony
przy rajskiej plaży ogromny obiekt ze wszystkim, czego rozleniwiona dusza
zamarzy. Baseny, hamaki, SPA, ścieżki spacerowe prowadzące do ukrytych
wodospadów albo niesamowitych punktów widokowych i małpki skaczące po dachu
baru basenowego w pakiecie.
Jest też większy wybór śniadań. Oprócz tradycyjnego ryżu z fasolą z jajkami sadzonymi możecie dostać naleśniki, tosty, lub po prostu płatki z mlekiem.
Miejsce, które podobało mi się najbardziej ze wszystkich. Bezpretensjonalna miejscówka tuż przy plaży z jednej i głównej ulicy miasteczka z drugiej strony. Przesympatyczna holenderka nadaje mu domową atmosferę.
Bez
dodatkowych ekstrasów, ot, plaża, słońce, szum morza i kostarykańska Pura Vida!
Wielki
obiekt, który pokochały moje dzieci (no dobra, ja trochę też 😉
). Mnóstwo gorących źródeł, mini golf i Animal Rescue Center sprawiły, że
najchętniej by stamtąd nie wyjeżdżali.
To miejsce chyba najbardziej przypadło do gustu mojemu mężowi. Położone w środku dżungli domki bez ścian oddzielających nas od natury.
Można
leżeć w łóżku i zasypiać przy szumie deszczu i rechocie żab. Jestem bardzo na
tak.
Hotel Club del Mar Oceanfront
Całkiem przyjemna miejscówka z basenem i pysznym jedzeniem, idealna na zwieńczenie podróży i ostatnie leniwe chwile na leżaku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz