29 września 2020

Kino w czasach pandemii: Tennet - hit czy kit?

 


To było pierwsze nasze wyjście do kina od początku pandemii. Okazje były dwie: po pierwsze ósma rocznica ślubu po drugie premiera najnowszego filmu Christophera Nolana, a tego przegapić nie można.

Nolan to obecnie najlepszy hollywoodzki reżyser. Na blogu pisałam o nim tylko raz przy okazji „Dunkierki”  , o której przeczytasz tutaj, ale jeżeli nie widzieliście jeszcze takich dzieł jak „Incepcja”, „Interstellar”, „Memento” czy „Mroczny Rycerz”, to koniecznie musicie nadrobić. Zrozumiecie wtedy, dlaczego nie mogliśmy przegapić filmu „Tennet”.

Ale po kolei.

Jak w ogóle wygląda obecnie wyjście do kina? Na co się przygotować? Czy jest bezpiecznie?

Byliśmy w kinie w środku tygodnia na seansie popołudniowym. Na sali około 500-osobowej siedziało 8 osób porozrzucanych w różnych zakątkach. Zdecydowanie bezpieczniej niż w kolejce po gofry latem nad morzem.

Ilość rezerwacji zawsze możesz sprawdzić przed seansem – zazwyczaj nie pojawia się dużo więcej widzów. Nawet jeśli tak by się stało, kupując bilet masz gwarancję, że obok Ciebie nikt nie usiądzie – miejsca przylegające są automatycznie blokowane.

Teoretycznie w budynku i na sali kinowej cały czas powinno się mieć na twarzy maseczkę, w praktyce – no cóż… nikt tego nie sprawdzał a każdy miał ze sobą coś do picia czy do jedzenia, więc domyślacie się pewnie jak było.

Zawsze unikałam Multipleksów stawiając na kina studyjne. Argumentem byli m.in. hałasujący współoglądacze, których poza sieciówkami nie uświadczysz. Teraz tego nie ma. Kolejny plus to brak reklam – kiedyś trwały pół godziny albo nawet dłużej, teraz film zaczął się po około 10 minutach. Brak widzów = brak reklamodawców. Dla mnie lepiej.

Ponieważ w ukochanym Charliem Nolana nie grano, zdecydowaliśmy się na IMAX. Odwykłam od hałasu, więc początkowo głośny dźwięk bardzo mi przeszkadzał, ale przyzwyczaiłam się po kilku minutach.

Sam film… hmm… nie jest prosty. Były momenty, że dopiero 2 minuty po zakończeniu sceny docierało do mnie, co właściwie się wydarzyło. Przyznaję, że musiałam jeszcze przetrawić go po zakończeniu, żeby dotarły do mnie wszystkie niuanse, a tych jest sporo.

Akcja jest bardzo, ale to bardzo szybka. Pościgi wywołujące skojarzenia z James’em Bondem były zarejestrowane tak, że momentami miałam chorobę lokomocyjną, mimo że wybraliśmy wersję filmu 2D. To również argument przemawiający za mniejszym kinem – myślę, że wiele scen byłoby w nim łatwiejszych w odbiorze.

Nolanowym Jamesem Bondem jest w tym przypadku John David Washington, który wraz z Robertem Pattisonem mają uratować świat przed wojną, która… dopiero się wydarzy. Mamy tu podróże w czasie, cofanie się do tyłu (pleonazm zamierzony), wybuchy, terrorystów, złych Rosjan i piękną blondynkę. Słowem: wszystko a nawet więcej. Dla mnie, wielbicielki minimalizmu w sztuce, po prostu za dużo.   

Przeczytałam gdzieś, że paradoks filmu „Tennet” polega na tym, że trzeba go zobaczyć kilka razy, aby dostrzec wszystkie szczegóły, ale… nie ma się na to ochoty. I coś w tym jest. Ten obraz po prostu bardzo męczy – zarówno oczy jak i mózg.

 

Reżyser nie po raz pierwszy pokazał, że uwielbia bawić się czasem i przestrzenią na tysiące sposobów, ale tym razem mam wrażenie, że zrobił film dla garstki ludzi. OK, Incepcja, Memento czy Interstellar były swego rodzaju łamańcami, ale  przeciętny zjadacz chleba cały czas był w stanie gonić akcję. Tak, filmy wymagały skupienia i wysilenia szarych komórek, ale dawałeś radę.

Myślę, że na „Tennet” wielu ludzi w pewnym momencie się zgubi, nie będzie w stanie nadążyć i odpuści. Popatrzy na ładne obrazki, ciekawą akcję, ale głębszego sensu nie złapie.

Dlatego nie będzie to mój ulubiony film tego reżysera, chyba nawet nie w top3. To oczywiście doskonałe kino, innowacyjne, zrobione z rozmachem i mimo wad – na pewno jedno z najlepszych si-fi jakie widziałam w życiu. Ale nie dla każdego.

Nie czuję, aby Nolan chciał wyjść do widza i coś mu przekazać. Myślę, że chciał raczej pokazać jaki jest wspaniały, lepszy od innych reżyserów, mądrzejszy od swoich widzów. Chciał podkreślić swoją wysoką pozycję na rynku filmowym i tak się na tym skoncentrował, że… czegoś w filmie zabrakło.

Proponuję krok wstecz. 


Udostępnij:

0 komentarze:

Prześlij komentarz