19 grudnia 2018

12 serialowych bohaterów, których chętnie zaprosiłabym na Wigilię



Kiedyś seriale były czymś gorszym od filmu – ot, rozrywka dla niewymagającej publiczności. Ale z czasem zaczęło się to zmieniać. Kolejne amerykańskie produkcje promowały wielkie gwiazdy – swoją karierę w serialu zaczynali przecież tacy aktorzy jak Jennifer Aniston czy Ashton Kutcher.  
Teraz jest jeszcze inaczej – producenci serialu ściągają do swoich dzieł największe gwiazdy światowego kina i stają się oni markami promującymi tasiemce. Ot choćby Kevin Spacey, bez którego Hopuse of Cards nie byłoby tym, czym jest.
A dziś - dwanaście osób niczym dwanaście smakowitych wigilijnych potraw. Każdy niesie za sobą ciekawą historię i osobowość. Gdybym tylko mogła, chętnie bym ich poznała. Oto postaci, które zaprosiłabym na Wigilię.

Saul Goodman ("Breaking Bad", "Better Call Saul") – bo mi go żal


Człowiek o bardzo dobrym sercu, który zazwyczaj znajduje się w niewłaściwym miejscu, w niewłaściwym czasie i zupełnie nie z tymi ludźmi, z którymi powinien. Nawet gdyby chciał przycwaniakować, zemścić się albo po prostu zarobić trochę kasy na lewo – zawsze pojawia się jakiś wyrzut sumienia, który sprawia, że znowu ląduje na zapleczu zakładu kosmetycznego.

Jak się kończy jego historia wiemy z jednego z najwyżej ocenianych przez FILMWEB serialu Breaking Bad. A jeżeli chcecie poznać go lepiej, sprawdźcie, oglądając serial Better Call Saul,  jakie były początki jego działalności, kiedy nie nazywał się jeszcze Saul Goodman a po prostu Jimmy McGill.

Tyrion Lannister ("Gra o tron") – bo dobrze by się z nim piło 

Mój ulubiony z bohaterów tego świetnego skądinąd serialu. Od zawsze traktowany jako zło konieczne, z urodą delikatnie mówiąc nienachalną, zdołał mimo wszystko zachować zdrowe podejście do życia, poczucie humoru i jest jedną z nielicznych (jedyną??) postacią z familii Lannisterów, której bliżej jest do pozytywnej niż negatywnej. No ok, może nie jest postacią o kryształowym sercu, w sumie (uwaga spoiler!) zabił swojego ojca, ale i tak na tle rodzeństwa, zwłaszcza siostry, wypada całkiem nieźle. Lubię go za inteligencję, czarny humor i mocną głowę. Z chęcią poszłabym z nim na niejedną ucztę, w sumie wszystko jedno wigilijną czy nie.


Red ("Orange is a new black") – bo nieźle gotuje

Ze wszystkich więźniarek Red jest moją ulubioną. Jej rosyjska fantazja a przede wszystkim charyzma są imponujące. To fajna, silna babka, która nie da sobie w kaszę dmuchać. Bezlitosna i mściwa wobec wrogów ale przy tym ciepła i pełna troski o najbliższe osoby.
Choć z natury nie lubię despotycznych osób, ona wzbudza mój szacunek i sympatię. Zresztą umówmy się, jeżeli boi się jej nawet ruska mafia, to znaczy, że to musi być fest kobieta.
Mam nadzieję, że zaproszona na Wigilię przygotowałaby którąś ze swoich specjalności. Może niekoniecznie z kuchni więziennej a raczej z restauracyjnego życia sprzed.


Bree Van de Kamp ("Gotowe na wszystko") – bo fantastycznie gotuje

Być może na początku dystyngowana osobowość Bree byłaby na Wigilii krępująca, ale w gruncie rzeczy pod zbroją dobrych manier ukryta była naprawdę równa babka i przyjaciółka, która za swoich bliskich dałaby się pokroić.
Ten serial to mój numer jeden we wszechświecie a Bree jest zdecydowanie moją ulubioną bohaterką – zwłaszcza w późniejszych sezonach, kiedy odpuszcza życie na pokaz i dostrzega, że w życiu czasem są ważniejsze rzeczy, niż dobra reputacja. Przenikliwa, sprytna, niebywale inteligenta. Dobrze mieć ją w życiu po swojej stronie. 


Monica Geller („Przyjaciele”) – bo wysprzątałaby mi wszystko na błysk

Przyznam, że od kiedy mam dwoje mobilnych dzieci przestałam ogarniać moje mieszkanie. Przy jednym Julku jeszcze jakoś to grało, teraz potykam się o zabawki, przekopuje przez tony ubrań, które Leo tak często wyrzuca z szafy, że nie ma sensu ich wkładać z powrotem i przede wszystkim tonę w praniu i prasowaniu.  
I tu właśnie wkroczyłaby Monica ze swoimi złotymi rękami i ekstra super podręcznym odkurzaczem. A po wszystkim, biorąc pod uwagę jej poczucie humoru – myślę, że poprawiłaby atmosferę przy świątecznym stole.
A serialu „Przyjaciele” chyba nie trzeba nikomu przedstawiać, prawda?


Mark Sloan („Chirurdzy”) – bo jest śliczny

W sumie nie musi nic robić. Akurat wszystkie dzieci w rodzinie się już w tym roku porodziły, ginekolog na sali nie potrzebny,  więc mógłby sobie po prosu siedzieć i wyglądać. Najlepiej bez koszulki.
A tak na marginesie - „Chirurdzy” to zdecydowanie nie jest mój serial – przez namowy koleżanek dotrwałam jakoś do dziewiątego sezonu, ale w sumie dla mnie nie ma tam nic poza tym, że każdy bzyka się z każdym. Taka „Moda na Sukces” tylko że w szpitalu.
Co nie zmienia faktu, że Sloan to fajne ciacho. 


Claire Underwood ("House of Cards") – bo wiele można by się od niej nauczyć


Claire imponowała mi w pierwszych seriach „House of Cards”. Błyskotliwa, stanowcza, zawsze wie czego chce i nie waha się by po to sięgnąć. Myślę, że gdybym ją poznała mogłabym się od niej wiele nauczyć – przede wszystkim wyrachowania, bezwzględności i osiągania sukcesu po trupach bez żadnych wyrzutów sumienia. Hmm… to w sumie chyba nie chcę. Fałszywa, zimna blond suka.  Cofam zaproszenie. Zresztą, polityka to ostatnia rzecz, jakiej przy wigilijnym stole mi trzeba. 


Dr Melfi ("Rodzina Soprano") – bo wszyscy potrzebujemy dobrego psychiatry

Skoro pomogła nawet szefowi mafii, to może i ze mną by sobie poradziła? 😉 a mówiąc serio – uwielbiam tę kobietę za jej profesjonalizm bez względu na wszystko. I za naprawdę mądre rady. A o dobrych psychoterapeutów naprawdę nie jest łatwo. Wiem, bo koledzy mówili. I koleżanki.
W całej „Rodzinie Soprano” to chyba jedyna postać, którą da się lubić, choć mimo to serial wciąga i to bardzo. A zwieńczenie ostatniego sezonu to istny majstersztyk – moim zdaniem to najlepiej zakończony serial ze wszystkich. 


Dr House ("Dr House") – bo mam słabość do gburów

No co poradzić – tak sobie myślę, że za większością tych cynicznych, antypatycznych masek kryje się potrzebujące ciepłej kołderki serduszko. I mam do takich serduszek słabość. A House jest do tego wściekle inteligentny, więc ostrze sobie zęby już na samą myśl o polemice z nim na dowolny temat.
Poza tym, któż jak nie on pomoże siostrze, którą pobolewa kręgosłup, teściowej, która narzeka na nogi i całej masie reszty rodziny, której doskwiera diabli wiedzą co? 


Pablo Escobar (Narcos) – bo przyniósłby coś na poprawę nastroju

No dobra, mówiąc serio – nie usiadłabym z Escobarem przy jednym stole. Równie dobrze można by próbować łamać się opłatkiem z Adolfem Hitlerem.
 Ale serial jest świetny. Polecam gorąco i to nie tylko te sezony, w których akcja skoncentrowana jest na złapaniu Pabla, ale również kolejne, które dzieją się już po jego śmierci. Potężna dawka historii a także wiedzy o współczesnej Kolumbii.


Samatha Jones (Sex w Wielkim Mieście) – bo z nią życie nabiera smaku

Tak naprawdę z Samanthą zamiast na Wigilię o wiele chętniej wybrałabym się na jakieś sylwestrowe party – bo bawić się i żyć pełnią życia to ona potrafi. Samantha ma zasadę, którą uwielbiam i staram się stosować w życiu, choć nie zawsze mam odwagę. Brzmi ona: „spróbuj w życiu wszystkiego spróbować przynajmniej raz”. 
Zdecydowanie moja ulubiona spośród czterech bohaterek serialu. Wszystkie pozostałe, nawet Carrie, wydają się przy niej zupełnie bezbarwne i nudne. Poza tym, skoro damska część towarzystwa będzie miała Marka Sloana, niech panowie mają do popatrzenia Samanthę. 


Barney Stinson (How I met your mother) – bo to byłaby LEGENDARNA Wigilia

Bo wszystko czego tknie się Barney Stinson staje się wyjątkowe. Standard to nuda, nuda to przeżytek. Jestem pewna, że Wigilia z Barneyem nie ograniczyłaby się do jednego św. Mikołaja – zapewne zaprosiłby ich cały tabun (i pewnie byłyby to kobiety w stroju św. Mikołaja i przy okazji zatańczyłyby na rurze, ale co tam).
Nie zapominajmy jednak, że pod maską egocentryka, egoisty, egotyka i wszystkich innych cech zaczynających się na „ego” czai się naprawdę fajny facet. Nic tylko go przytulić. 


No dobra, zamykam listę gości bo mi miejsca w mieszkaniu nie wystarczy. Ale mam jedną refleksję związaną z tym postem – dlaczego w serialach nie ma ani jednego sprzątającego i gotującego faceta? Detektyw Monk się nie liczy – to świr. Zupełnie niechcący wyszedł mi wpis odrobinę szowinistyczny, za co bardzo przepraszam. Mam nadzieję, że mimo smutnej serialowej rzeczywistości, w waszych domach panuje równouprawnienie i nie spędzacie same czasu w kuchni lub przypięte do odkurzacza.
Wszystkim czytelnikom i czytelniczkom z okazji Świąt życzę wszystkiego wymarzonego – samych miłych doznań i tej iskierki, która zmienia zwykłe życie w prawdziwą MAGIĘ.
PS. A Wy kogo byście doprosili? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz