Kiedyś seriale były czymś gorszym od filmu – ot, rozrywka
dla niewymagającej publiczności. Ale z czasem zaczęło się to zmieniać. Kolejne
amerykańskie produkcje promowały wielkie gwiazdy – swoją karierę w serialu
zaczynali przecież tacy aktorzy jak Jennifer Aniston czy Ashton Kutcher.
Teraz jest jeszcze inaczej – producenci serialu ściągają do
swoich dzieł największe gwiazdy światowego kina i stają się oni markami
promującymi tasiemce. Ot choćby Kevin Spacey, bez którego Hopuse of Cards nie
byłoby tym, czym jest.
A dziś - dwanaście osób niczym dwanaście smakowitych
wigilijnych potraw. Każdy niesie za sobą ciekawą historię i osobowość. Gdybym
tylko mogła, chętnie bym ich poznała. Oto postaci, które zaprosiłabym na
Wigilię.
Saul Goodman ("Breaking Bad", "Better Call Saul") – bo mi go żal
Człowiek o bardzo dobrym sercu, który zazwyczaj znajduje się
w niewłaściwym miejscu, w niewłaściwym czasie i zupełnie nie z tymi ludźmi, z
którymi powinien. Nawet gdyby chciał przycwaniakować, zemścić się albo po
prostu zarobić trochę kasy na lewo – zawsze pojawia się jakiś wyrzut sumienia,
który sprawia, że znowu ląduje na zapleczu zakładu kosmetycznego.
Jak się kończy jego historia wiemy z jednego z najwyżej
ocenianych przez FILMWEB serialu Breaking
Bad. A jeżeli chcecie poznać go lepiej, sprawdźcie, oglądając serial Better Call Saul, jakie były początki jego działalności, kiedy
nie nazywał się jeszcze Saul Goodman a po prostu Jimmy
McGill.
Tyrion Lannister ("Gra o tron") – bo dobrze by się z nim piło
Mój ulubiony z bohaterów tego świetnego skądinąd serialu. Od zawsze traktowany jako zło konieczne, z urodą delikatnie mówiąc nienachalną, zdołał mimo wszystko zachować zdrowe podejście do życia, poczucie humoru i jest jedną z nielicznych (jedyną??) postacią z familii Lannisterów, której bliżej jest do pozytywnej niż negatywnej. No ok, może nie jest postacią o kryształowym sercu, w sumie (uwaga spoiler!) zabił swojego ojca, ale i tak na tle rodzeństwa, zwłaszcza siostry, wypada całkiem nieźle.
Lubię go za inteligencję, czarny humor i mocną głowę. Z chęcią poszłabym z nim na niejedną ucztę, w sumie wszystko jedno wigilijną czy nie.
Red ("Orange is a new black") – bo nieźle gotuje
Ze wszystkich więźniarek Red jest moją ulubioną. Jej
rosyjska fantazja a przede wszystkim charyzma są imponujące. To fajna, silna
babka, która nie da sobie w kaszę dmuchać. Bezlitosna i mściwa wobec wrogów ale
przy tym ciepła i pełna troski o najbliższe osoby.
Choć z natury nie lubię despotycznych osób, ona wzbudza mój
szacunek i sympatię. Zresztą umówmy się, jeżeli boi się jej nawet ruska mafia,
to znaczy, że to musi być fest kobieta.
Mam nadzieję, że zaproszona na Wigilię przygotowałaby którąś
ze swoich specjalności. Może niekoniecznie z kuchni więziennej a raczej z restauracyjnego
życia sprzed.
Bree Van de Kamp ("Gotowe na wszystko") – bo fantastycznie gotuje
Być może na początku dystyngowana osobowość Bree byłaby na
Wigilii krępująca, ale w gruncie rzeczy pod zbroją dobrych manier ukryta była
naprawdę równa babka i przyjaciółka, która za swoich bliskich dałaby się
pokroić.
Ten serial to mój numer jeden we wszechświecie a Bree jest
zdecydowanie moją ulubioną bohaterką – zwłaszcza w późniejszych sezonach, kiedy
odpuszcza życie na pokaz i dostrzega, że w życiu czasem są ważniejsze rzeczy,
niż dobra reputacja. Przenikliwa, sprytna, niebywale inteligenta. Dobrze mieć
ją w życiu po swojej stronie.
Monica Geller („Przyjaciele”) – bo wysprzątałaby mi wszystko na błysk
Przyznam, że od kiedy mam dwoje mobilnych dzieci przestałam
ogarniać moje mieszkanie. Przy jednym Julku jeszcze jakoś to grało, teraz
potykam się o zabawki, przekopuje przez tony ubrań, które Leo tak często
wyrzuca z szafy, że nie ma sensu ich wkładać z powrotem i przede wszystkim tonę
w praniu i prasowaniu.
I tu właśnie wkroczyłaby Monica ze swoimi złotymi rękami i
ekstra super podręcznym odkurzaczem. A po wszystkim, biorąc pod uwagę jej
poczucie humoru – myślę, że poprawiłaby atmosferę przy świątecznym stole.
A serialu „Przyjaciele” chyba nie trzeba nikomu
przedstawiać, prawda?
Mark Sloan („Chirurdzy”) – bo jest śliczny
W sumie nie musi nic robić. Akurat wszystkie dzieci w
rodzinie się już w tym roku porodziły, ginekolog na sali nie potrzebny, więc mógłby sobie po prosu siedzieć i
wyglądać. Najlepiej bez koszulki.
A tak na marginesie - „Chirurdzy” to zdecydowanie nie jest
mój serial – przez namowy koleżanek dotrwałam jakoś do dziewiątego sezonu, ale
w sumie dla mnie nie ma tam nic poza tym, że każdy bzyka się z każdym. Taka
„Moda na Sukces” tylko że w szpitalu.
Co nie zmienia faktu, że Sloan to fajne ciacho.
Claire Underwood ("House of Cards") – bo wiele można by się od niej nauczyć
Claire imponowała mi w pierwszych seriach „House of Cards”.
Błyskotliwa, stanowcza, zawsze wie czego chce i nie waha się by po to sięgnąć.
Myślę, że gdybym ją poznała mogłabym się od niej wiele nauczyć – przede
wszystkim wyrachowania, bezwzględności i osiągania sukcesu po trupach bez
żadnych wyrzutów sumienia. Hmm… to w sumie chyba nie chcę. Fałszywa, zimna
blond suka. Cofam zaproszenie. Zresztą,
polityka to ostatnia rzecz, jakiej przy wigilijnym stole mi trzeba.
Dr Melfi ("Rodzina Soprano") – bo wszyscy potrzebujemy dobrego psychiatry
Skoro pomogła nawet szefowi mafii, to może i ze mną by sobie
poradziła? 😉 a mówiąc serio – uwielbiam tę kobietę za jej
profesjonalizm bez względu na wszystko. I za naprawdę mądre rady. A o dobrych psychoterapeutów naprawdę
nie jest łatwo. Wiem, bo koledzy mówili. I koleżanki.
W całej „Rodzinie Soprano” to chyba jedyna postać, którą da
się lubić, choć mimo to serial wciąga i to bardzo. A zwieńczenie ostatniego
sezonu to istny majstersztyk – moim zdaniem to najlepiej zakończony serial ze
wszystkich.
Dr House ("Dr House") – bo mam słabość do gburów
No co poradzić – tak sobie myślę, że za większością tych
cynicznych, antypatycznych masek kryje się potrzebujące ciepłej kołderki
serduszko. I mam do takich serduszek słabość. A House jest do tego wściekle
inteligentny, więc ostrze sobie zęby już na samą myśl o polemice z nim na
dowolny temat.
Poza tym, któż jak nie on pomoże siostrze, którą pobolewa
kręgosłup, teściowej, która narzeka na nogi i całej masie reszty rodziny,
której doskwiera diabli wiedzą co?
Pablo Escobar (Narcos) – bo przyniósłby coś na poprawę nastroju
No dobra, mówiąc serio – nie usiadłabym z Escobarem przy
jednym stole. Równie dobrze można by próbować łamać się opłatkiem z Adolfem
Hitlerem.
Ale serial jest
świetny. Polecam gorąco i to nie tylko te sezony, w których akcja
skoncentrowana jest na złapaniu Pabla, ale również kolejne, które dzieją się
już po jego śmierci. Potężna dawka historii a także wiedzy o współczesnej
Kolumbii.
Samatha Jones (Sex w Wielkim Mieście) – bo z nią życie nabiera smaku
Tak naprawdę z Samanthą zamiast na Wigilię o wiele chętniej
wybrałabym się na jakieś sylwestrowe party – bo bawić się i żyć pełnią życia to
ona potrafi. Samantha ma zasadę, którą uwielbiam i staram się stosować w życiu,
choć nie zawsze mam odwagę. Brzmi ona: „spróbuj w życiu wszystkiego spróbować
przynajmniej raz”.
Zdecydowanie moja ulubiona spośród czterech bohaterek
serialu. Wszystkie pozostałe, nawet Carrie, wydają się przy niej zupełnie
bezbarwne i nudne. Poza tym, skoro damska część towarzystwa będzie miała Marka
Sloana, niech panowie mają do popatrzenia Samanthę.
Barney Stinson (How I met your mother) – bo to byłaby LEGENDARNA Wigilia
Bo wszystko czego tknie się Barney Stinson staje się
wyjątkowe. Standard to nuda, nuda to przeżytek. Jestem pewna, że Wigilia z
Barneyem nie ograniczyłaby się do jednego św. Mikołaja – zapewne zaprosiłby ich
cały tabun (i pewnie byłyby to kobiety w stroju św. Mikołaja i przy okazji
zatańczyłyby na rurze, ale co tam).
Nie zapominajmy jednak, że pod maską egocentryka, egoisty,
egotyka i wszystkich innych cech zaczynających się na „ego” czai się naprawdę
fajny facet. Nic tylko go przytulić.
No dobra, zamykam listę gości bo mi miejsca w mieszkaniu nie
wystarczy. Ale mam jedną refleksję związaną z tym postem – dlaczego w serialach
nie ma ani jednego sprzątającego i gotującego faceta? Detektyw Monk się nie
liczy – to świr. Zupełnie niechcący wyszedł mi wpis odrobinę szowinistyczny, za
co bardzo przepraszam. Mam nadzieję, że mimo smutnej serialowej rzeczywistości,
w waszych domach panuje równouprawnienie i nie spędzacie same czasu w kuchni
lub przypięte do odkurzacza.
Wszystkim czytelnikom i czytelniczkom z okazji Świąt życzę
wszystkiego wymarzonego – samych miłych doznań i tej iskierki, która zmienia
zwykłe życie w prawdziwą MAGIĘ.
PS. A Wy kogo byście doprosili?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz