Jest kilka rodzajów książek, po które z zasady nie sięgam:
Po pierwsze: książki
z męskimi brzuchami na okładce, których ostatnio na rynku czytelniczym pojawiła
się cała masa. Powód to temat na oddzielną notatkę, bo uwierzcie mi - jest o
czym pisać. Wyjątek zrobiłam dla „Stulecia chirurgów” (recenzję znajdziesz tu)
i było warto, co tylko potwierdza obowiązującą w mojej głowie regułę.
Po drugie: książki ze słodkimi szczeniaczkami na okładce.
Nie żebym nie lubiła słodkich szczeniaczków (fajne męskie brzuchy zresztą też
lubię), ale jednak nie. Przeczytałam jedną w zeszłym roku i tylko utwierdziłam
się w przekonaniu, że nigdy więcej.
Po trzecie: książki celebrytów. Czasem mam wrażenie, że
więcej osób pisze niż czyta. I to na dodatek pisze o rzeczach, o których nie do końca mają
pojęcie. Anna Powierza napisała książkę pt: „Jak zostać sławną” (ręka do góry kto wie kim
jest „sławna” Anna Powierza), Kinga Rusin o prawdziwym życiu, Ilona Felicjańska
o byciu niezniszczalną a Dominika Gwit o drodze do szczupłej sylwetki. Litości…
Ale i w tym przypadku czasem robię wyjątki: przeczytałam
„Gen wewnętrznej wolności” Macieja Stuhra – naprawdę niezła (recenzja tu). Może
dlatego, że ze Stuhra taki celebryta jak z koziej dupy trąbka, za to w sztuce
pisania ćwiczy się regularnie jako felietonista.
Przeczytałam „Spowiedź heretyka” Adama Darskiego (recenzja
tutaj). Bo Nergal to facet inteligentny, kontrowersyjny, poglądy ma wyraziste i
ciekawe. A książka wyszła o niczym. Być może to wina osoby przeprowadzającej
wywiad – po prostu jeżeli widzisz że patronem medialnym danej pozycji jest
„Gala” , trzymaj się od niej z daleka.
I teraz wyjątek numer trzy: przeczytałam książkę Kaśki. Nie
wielmożnej pani Katarzyny Nosowskiej,
nie super star Kejt czy może Kejtrin ale właśnie Kaśki – kobiety, która
zna mnie od dawna. No bo jak inaczej umiałaby ubrać w słowa piosenek moje myśli
i uczucia? Ja nie znam jej prawie wcale – nie pojawia się na Pudelku, nie
Tańczy z Gwiazdami, nie jeździ do Azji, nawet na Pytania na śniadanie właściwie
nie odpowiada. „A ja żem jej powiedziała” to właśnie okazja, by Kaśkę poznać
lepiej.
No to jaka ona jest? Ma do siebie dystans, to pewne. I
ogromne poczucie humoru. Czasem wychodzi z niej ciotka Klotka, która
przestrzega młode dziewczyny przed szukaniem wielkiej miłości poprzez łapanie
faceta w klubie a czasem nowoczesna matka witająca się z synem per „Elo”.
Książka bije obecnie rekordy popularności i wcale mnie to
nie dziwi. Jest króciutka, świetnie wydana (kolorowa, dużo obrazków i tekstów
pisanych dużą czcionką - vide: zdjęcia w tej notatce) a pióro Nosowskiej jest leciutkie niczym
najdelikatniejszy puszek z gęsiego ogona.
Momentami jest śmiesznie, nawet bardzo. Rozdziały o diecie
zmieniającej rysy twarzy lub dzień z życia „Kim Kardashian” nadają się na
stand-up. Jestem pewna że byłyby hitem
na Youtube. Ale jest też refleksyjnie. O zdradzie, o życiu z alkoholikiem, o
przemijaniu.
Nie zawsze się zgadzamy. Np gdy Kaśka pisze, że manifestacje
nie zmieniają świata więc zamiast pikietować powinno się zrobić porządek w
swoim ogródku. Albo, że kobietom podrywającym mężczyzn w gruncie rzeczy zawsze
tylko jedno w głowie: ślub.
Więcej nas dzieli niż łączy, ale może dlatego tak ją lubię?
Coś na zasadzie „przeciwieństwa się przyciągają”? Nie noszę się na czarno, nad swoją figurą nie
zastanawiam się wcale a aktywności sportowe uwielbiam. Za to ni w ząb nie umiem
śpiewać (chociaż niestety lubię).
Ta książka to nie jest żadne wielkie dzieło sztuki, ale to
też coś więcej niż lekkie czytadło albo wywiad do czasopisma. Jest miejsce na
śmiech, jest miejsce na chwilę zadumy i na tupnięcie nóżką. Oczywiście, to że na liście lektur akurat zwolniło się miejsce, a ty umiesz składać prześcieradło z gumką, nie oznacza, że musisz wydawać książkę. Ale fajnie, że to zrobiłaś.
Daję mocne 8 na 10
punktów, bo świetnie się bawiłam.
Polecam też w formie audiobooka czytanego przez samą Nosowską.
"A ja żem jej powiedziała", Katarzyna Nosowska
Wydawnictwo: Wielka Litera
Liczba Stron: 208
Kategoria: felietony
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz