Jego ostatni film zdobył Oskara w kategorii „najlepszy film
nieanglojęzyczny”. Przy kolejnym poprzeczka zawieszona więc była bardzo wysoko.
I Paweł Pawlikowski nie rozczarowuje. Ponownie zachwyca, wcale nie mniej niż w przypadku
„Idy”. Dzięki „Zimnej wojnie” już zdobył Złotą Palmę w Cannes dla najlepszego
reżysera, a ja po wyjściu z kina idę o zakład, że to nie koniec laurów.
Najpierw w radiowej Trójce usłyszałam piosenkę. „Dwa
serduszka” znałam do tej pory w wykonaniu zespołu Mazowsze i
drugie, w trochę bardziej jazzowej wersji
- Anny Marii Jopek. Ta zaśpiewana przez Joannę Kulig nadaje tej prostej
ludowej pioseneczce lekki rys dramatyczny i sprawia, że ciarki przechodzą po
plecach. A potem przez kilka dni nie można przestać jej nucić.
A film jest taki, jak ta piosenka. Prosty, romantyczny, opowiedziany
niemal szeptem a jednak z takim emocjonalnym pazurem, że pozostawia po sobie
uczucie nostalgii na bardzo, bardzo długo. Zaczyna się pod koniec lat 40-tych,
kiedy w Polsce komunizm zdążył już się rozgościć na dobre. Po wsiach z całego
kraju poszukiwani są utalentowani ludzie do powstającego właśnie zespołu
„Mazurek”. Pomiędzy dyrektorem artystycznym (Tomasz Kot) a jedną z tancerek
(Joanna Kulig) rodzi się uczucie…
To film o wielkiej miłości dwojga ludzi, którzy bardzo chcą,
ale nie potrafią żyć razem. Ich drogi schodzą się i rozchodzą a oni sami to
przyciągają się to odpychają. Nie ma tu wielu słów, wielkich gestów. Nie trzeba
ich. Wystarczy melodia, kilka prostych zdań, zabawa światłem i cieniem.
Pierwszy raz w życiu widziałam Tomasza Kota w roli amanta i
muszę powiedzieć, że George Clooney mógłby brać od niego lekcje. Również Borys
Szyc, po wielu spektakularnych wpadkach, nareszcie dostał rolę na miarę swojego
talentu. A Joanna Kulig.... Joanna Kulig przyćmiewa wszystko. Jest zjawiskowa i
promienieje energią rozjaśniającą wszystko wokół. To dziewczyna petarda.
Mój przyjaciel skomentował ten film słowami: „tak to nakręcili,
że każdą klatkę można spokojnie wrzucać na insta”. Ja nie jestem social
mediowym freakiem, więc takie porównanie nie przyszłoby mi do głowy, ale w
sumie lepiej bym tego nie ujęła. Operator wykonał tu kawał dobrej roboty –
zwłaszcza ostatnie kadry zapadają w pamięć a scena ślubu pozostanie w
moim prywatnym zestawieniu bardzo wysoko na liście najpiękniejszych scen miłosnych
w historii kina.
Idźcie do kina na ten film, bo to obraz na światowym
poziomie, który zapamiętacie na długo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz