Kilka dni temu na blogu pojawił się wpis o mojej podróży
przez zachodnie wybrzeże USA. Kto przegapił może zajrzeć tu. Myślałam, że po Dolinie Śmierci i Wielkim
Kanionie nic już nie będzie w stanie mnie zaskoczyć. A jednak… zobaczcie jakie
jeszcze atrakcje czekały na nas po drodze.
San Francisco
W San Francisco spędziliśmy ostatnie 7 dni naszej podróży.
Zwiedzaliśmy miasto, okolice i odpoczywaliśmy. Od czego zacząć?
Alcatraz |
My najpierw popłynęliśmy do Alcatraz. Bilety na prom trzeba zarezerwować wcześniej – w maju wystarczyło jeden dzień, jednak w sezonie lepiej spróbować nawet na miesiąc do przodu. Muszę przyznać, że najsłynniejsze więzienie świata robi wrażenie – malutkie cele, historie ucieczek szeptane do ucha przez elektronicznego przewodnika i do tego niezwykły widok z wyspy na miasto. Zdecydowanie punkt obowiązkowy. Na dokładne zwiedzanie wraz z wycieczką promem trzeba poświęcić około 3 godzin.
Co potem? Kiedy wysiądziesz z promu skręć w prawo i kieruj
się do Pier 39. To popularne, turystyczne miejsce z mnóstwem sklepików, restauracji,
straganów i najlepsze – Lwy Morskie na deskach Mariny. Jest ich kilkadziesiąt i
robią można na nie patrzeć godzinami.
Co dalej? Tuż obok
znajduje się targ rybny – Fisherman’s Wharf. Kraby, krewetki, małże. Czego tu
nie ma… Na dodatek wszystko przepyszne.
Ok, zjedliśmy i teraz pniemy się w górę do ulicy Lombard. To jedyna w swoim rodzaju ulica – serpentyna. Nie da się tego opisać, po prostu trzeba zobaczyć.
Kolejny punkt to China Town – tutaj znajdziesz niedrogie ale
smaczne restauracje i niezwykły klimat. Idąc dalej trafisz to dzielnicy
biznesowej z eleganckimi sklepami i słynnym tramwajem.
San Francisco mnie urzekło. Niesamowita różnorodność,
klimatyczne domki z wykuszami (koniecznie zobacz Painted ladies) i ten
wszechobecny zapach trawki… Mogłabym tu zamieszkać.
Ach i zapomniałabym – obowiązkowo jedź na jeden z licznych
punktów widokowych aby zobaczyć słynny Golden Gate.
Lombard Street |
Podróżując autem po San Francisco warto pamiętać, że wszystkie
mosty są płatne.
Park Narodowy Yosemite
Odległy około 4h godzin od San Francisco. Góry, jeziora, las
– widoki jak pocztówki albo z układanki na puzzle. W niektóre miejsca warto
zabrać płaszcz przeciwdeszczowy – wodospady potrafią zmoczyć bardziej niż
siarczysta ulewa.
Na Yosemite warto zarezerwować sobie 4-6 godzin. Jest kilka
bardzo fajnych ścieżek spacerowych, gdzie do przejścia są 1-3 mile w jedną
stronę. Warto.
Dolina Krzemowa i Uniwersystet Standford
Miejsce do odwiedzenia obowiązkowo dla każdego informatyka,
ale nie tylko. Fantastyczne miasteczko Google robi wrażenie. Wysiadasz z
samochodu i nagle słyszysz wszystkie akcenty świata – pracują tu przecież
ludzie chyba każdej narodowości.
Mnie najbardziej podobało się cmentarzysko Androidów, czyli
miejsce, gdzie trafia każdy model robocika, kiedy wydawana jest nowsza wersja. Niezwykła
jest atmosfera tego miejsca. Ludzie pracujący na ławkach przy sadzawkach
wodnych albo korzystający w czasie wolnym z zajęć jogi…
Niestety zwiedzanie samej siedziby jest niedostępne dla
przeciętnego zjadacza chleba, trzeba mieć specjalne zaproszenie lub być rodziną
jednego z pracowników.
Blisko siedzimy Google znajduje się jeden z najlepszych
uniwersystetów świata – Standford. Piękne ogrody, wspaniałe budynki – warto
poświęcić przynajmniej godzinę na zwiedzanie tego miejsca.
Monteray i Santa Cruz
Trasa numer 17 |
To malutkie, ale urocze mieścinki położone w pobliżu San
Francisco. W Santa Cruz znajduje się sympatyczna plaża i molo, z którego można
obejrzeć Lwy morskie – podobnie jak w San Francisco. Na molo kupisz również
super smaczne ostrygi – pozycja obowiązkowa w menu odwiedzających.
Drugie miasteczko to Moneray – malutka, ale urocza
miejscowość. Będąc tu warto zjeść w Bubba Gump – restauracji żywcem wyjętej z
Forresta Gumpa. Pycha.
Będąc w pobliżu Monteray warto pojechać malowniczą trasą
numer 17 (17 mile drive). Podobno jest to jedno z najdroższych miejsc do
zamieszkania w tej części stanów. Patrząc na okolicę, trudno się dziwić.
Odpoczynek
Devil's Slide |
Będąc w San Francisco warto pojechać też na jedną z
okolicznych plaż zahaczając przy okazji o Devil’s Slide – bardzo ciekawe
widokowo miejsce.
Jeżeli chcesz jednak uciec trochę od miasta, polecam Half
Moon Bay – fantastyczna, trochę oddalona od miasta plaża. Nie wiem jak w
sezonie – teraz w maju była praktycznie pusta. Woda jest tu o wiele
chłodniejsza niż w Los Angeles i są dość niebezpieczne prądy morskie, więc może
większe kąpiele to nie najlepszy pomysł, ale relaks na piasku gwarantowany.
Nie wiem co takiego jest w Stanach Zjednoczonych, ale
nieważne czy jest to Nowy York, Kalifornia czy Nevada, czuję się tam jak w domu. Być może to kwestia niezwykle przyjaźnie nastawionych i otwartych mieszkańców,
może brak bariery językowej. Tak czy
siak – na pewno jest to miejsce, które warto zobaczyć. Podróż, choć odrobinę
męcząca przez odległości dzielące poszczególne atrakcje, to jednak zdecydowanie
warta swojej ceny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz