26.11.2015, po długiej przerwie,
na blogu Pozycje Obowiązkowe pojawił się nowy wpis. Czemu po takim czasie zdecydowałam się wrócić do blogowania? Może trochę z nudów i braku wyzwań na
urlopie macierzyńskim? Tak czy siak, usiadłam, napisałam i znowu mnie
wciągnęło. Tym razem na dobre.
Przez te 3,5 roku blogosfera
zupełnie się zmieniła. Pojawiło się całe mnóstwo dodatkowych narzędzi, które
można wykorzystać do promocji bloga. Zaczęłam od założenia fanpage. Moim
marzeniem było zdobycie 500 „like’ów” w rok. Nawet nie śmiałam przypuszczać, że
będzie ich aż 930! Zwłaszcza, że przecież podobno w Polsce nikt nie czyta.
Kolejne wpisy zyskiwały coraz
więcej wyświetleń. Kiedy pisałam w 2012 roku, artykuły miały po 100-150 odsłon.
Teraz jest to 10 razy więcej! Najpopularniejszy post: „Trzy seriale, które ryją beret” był czytany ponad 2800 razy!
Przez ten rok przewinęło się
przez bloga ponad 16 tysięcy osób, miesięcznie obecnie odwiedza mnie około 2000
unikalnych użytkowników. Jasne, blog nadal jest bardzo niszowy, ale jak na
amatorską stronę o książkach – moim zdaniem jest to całkiem niezły wynik.
Najlepsze momenty w blogowaniu to
te, kiedy ktoś dostrzeże i doceni to, co stworzę. O „Pozycjach” w mediach
pojawiło się w ciągu roku kilka
wzmianek: na blogu „Marszowickie Pola”
pojawiła się rekomendacja wpisu o „Muzeum zerwanych więzi”, Eska Lublin i Lublin.eu
dostrzegły post o serii Marcina Wrońskiego „Brud, smród i szpicle. Lublin.”, a
notka o „6 ciekawostkach o śmierci” stanowiła inspirację do fragmentu testu na
blogu „Ze spokojem”. Takie drobiazgi
cieszą najbardziej.
Uwielbiam też chwile, kiedy ktoś
pisze do mnie lub podchodzi i mówi, że kupił poleconą przeze mnie książkę i
faktycznie to był strzał w 10. Patrząc na statystyki kupna książek ze strony
mojego bloga oraz właśnie na te osobiście przekazywane opinie, widzę, że takie
sytuacje są coraz częstsze. A mnie serce
rośnie.
Czy są minusy blogowania? Hmm… na
pewno czasem mając ogromną kolejkę książek od wydawnictw do zrecenzowania
świadomie odkładam te lektury, na które mam ogromną ochotę, aby przeczytać to,
co obiecałam ocenić. Czasem czuję też, że napisałam intereujący tekst a on
gdzieś znika w tłumie. Tak było np. z historią Almeidy Juniora – dla mnie
bardzo ciekawa, jednak nie zyskała popularności.
Na koniec ogromne podziękowania.
Największe dla mojego męża – Bartka, który jest pierwszym czytelnikiem i najsurowszym
recenzentem wszystkich artykułów. To on także siedział ze mną dwie noce wykazując
nieziemską cierpliwość, kiedy uparłam się przejść na własną domenę i całkowicie
zmienić szablon bloga. To także Bartek przyczynił się najbardziej do popularyzacji
strony reklamując ją tam, gdzie ja nie miałam odwagi.
Drugą osobą, o której nie mogę
nie wspomnieć jest również nomen omen Bartek, mój dobry kolega, który wyrzeźbił
w HTMLu to, czego nam się nie udało. To dzięki niemu na szablonie są daty a nie
godziny wpisów, poznikały jakieś niepotrzebne spacje, kropki i inne irytujące
okropieństwa.
I last but not least – wielkie
dzięki dla Andrzeja Kusiaka z Cyfroteka.pl, który jak mało kto promował moje
recenzje. Naprawdę to doceniam!
Co dalej? Wciąż będę pisać o książkach, podróżach,
filmach, sztukach teatralnych. W głowie mam kilkanaście pomysłów na artykuły, w
kolejce czeka kilkadziesiąt lektur do przeczytania, więc jeśli tylko czas
pozwoli, to będzie się działo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz