Opinie o jakości polskiego kina są skrajne, bo i różne filmy
powstają. Na pewno jednak każdego roku powstaje przynajmniej jeden, a czasem
nawet więcej, naprawdę wspaniałych obrazów. Przy tak ograniczonym budżecie,
jaki mają nasi artyści to całkiem niezły wyczyn.
W tej chwili do kina warto wybrać się na 2 polskie filmy:
„Ostatnią rodzinę” Matuszyńskiego i „Wołyń” Smarzowskiego. Każdy z nich zasługuje na oddzielną notkę na
blogu. Dziś na tapet trafia film o Beksińskich – zwycięzca tegorocznego
Festiwalu w Gdyni. Czy słusznie?
Twórcy „Ostatniej rodziny” mieli dość proste zadanie.
Materiałów o życiu słynnego malarza, jego żony i syna jest co niemiara. Audycje radiowe, pamiętniki, filmy. Pisałam
o tym przy okazji recenzji reportażu Magdaleny Grzebałtowskiej „Beksińscy.Portret podwójny”, do której zdecydowanie warto sięgnąć przed kupieniem biletu.
Czy wykorzystali je we właściwy sposób? Czy te Złote Lwy były słusznie przyznane? Co stanowi siłę
obrazu Matuszyńskiego? Wg mnie przede wszystkim trzy czynniki zadecydowały o zwycięstwie:
Charakteryzacja
Coś niesamowitego. Najlepszy element filmu. Dawid Ogrodnik i
Andrzej Seweryn wyglądali właściwie jak postaci, na których byli wzorowani. Do
tego wyćwiczona mimika, gesty, specyficzny ton mówienia i akcent. Momentami
podobieństwo było tak uderzające, że przechodziły mnie ciarki.
Gra aktorska
Moje serce skradła Aleksandra Konieczna w roli Zosi, żony
Zdzisława. Cicha, pozornie delikatna kobieta tak naprawdę wykazująca się
ogromną siłą i hartem ducha. Mimo, że była to postać drugoplanowa, skradła cały
film i to o niej rozmawia się po wyjściu z kina.
Muzyka
Muzyka była w samym centrum życia Tomka Beksińskiego,
dlatego trudno się dziwić, że i w filmie była bardzo istotna. Doskonała jak
gust dziennikarza, wysmakowana dodawała mocy wielu scenom.
A co było nie tak?
Film wciąga, bo Beksińscy to ludzie niezwykli. Jednak można było to wszystko zrobić lepiej. Mnogość wątków potęgowała chaos.
Wydaje mi się, że być może lepiej byłoby skupić się na jednym lub dwóch
wątkach: współpracy z Dmochowskim lub szaleństwem Tomka, zamiast łapać się wszystkiego
jedynie na chwilę.
Brakowało mi również podsumowania śledztwa po zamordowaniu
malarza, które moim zdaniem jest potrzebne widzom, którzy nie przeczytali książki.
Mimo tych drobnych wad, obraz Matuszyńskiego trzeba zobaczyć,
bo historia życia tej rodziny naprawdę warta jest poznania a film pozwala doświadczyć jej
zdecydowanie mocniej niż reportaż Grzebałtowskiej. Jest idealnym uzupełnieniem lektury. I jeszcze jedno: dotrwajcie
do samego końca, fragment po rozpoczęciu się napisów końcowych jest
najmocniejszym akcentem.
0 komentarze:
Prześlij komentarz