Obrazek ze strony aborcja.org |
- jakkolwiek patetycznie by to nie zabrzmiało, Julian jest owocem ogromnej miłości
- był dzieckiem w 100% zaplanowanym - byliśmy przygotowani na jego przyjście, mieliśmy stabilną pracę, własne mieszkanie
- badania, które przeprowadzałam w ciąży pokazywały, że urodzi się zupełnie zdrowy
- noszenie dziecka pod sercem w żadnym stopniu nie zagrażało mojemu życiu
Nie wyobrażam sobie, nawet nie śmiem próbować, jaką traumą jest noszenie dziecka z gwałtu lub tak chorego, że nie będzie w stanie przeżyć samodzielnie ani chwili. Jakim prawem ktokolwiek, a w szczególności panowie posłowie i księża, chcą oceniać postawę kobiet decydujących się na aborcję?
Nie będę pisać o łamaniu praw człowieka i konstytucji, poprzez zabieranie kobiecie podstawowych praw do decydowania o swoim ciele. Nie przeczytacie tu o zacofaniu cywilizacyjnym i porównaniach praw dotyczących kwestii aborcji z innymi krajami zachodnimi. Nie wspomnę o braku logiki osób rządzących, którzy próbując zmusić kobiety do urodzenia chorych dzieci jednocześnie nie zapewniają ludziom niepełnosprawnym żadnego wsparcia (bo 153 zł miesięcznie dla rodziców dziecka z orzeczeniem niepełnosprawności to naprawdę nic) a płacząc nad losem niechcianych dzieci jednocześnie zakazują również antykoncepcji (w myśl nowej ustawy nielegalna byłaby na przykład "pigułka po" lub spirala) oraz wychowania seksualnego w szkole . Informacji o konsekwencjach tej ustawy (zakazie in vitro, badań prenatalnych, jeszcze większym strachu ofiar gwałtu przed zgłoszeniem przestępstwa i wielu wielu innych) również szukajcie gdzieś indziej. Ja chcę opowiedzieć o czymś innym: o empatii.
Kilka miesięcy temu napisałam recenzję autobiografii Romy Ligockiej pt: "Dziewczynka w czerwonym płaszczyku". Lektura zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Przeżycia bohaterki były traumatyczne, bolesne, ale również skłaniające do myślenia. Dostałam wówczas wiadomość na Facebooku od pewnego młodego chłopaka, który oburzony zarzucał mi, że wynoszę na piedestał kobietę, która nienawidzi dzieci. Ligocka ma syna, opowiada o nim w książce z ogromną miłością i czułością - według jej relacji cały czas mają ze sobą doskonały kontakt. Jednak zanim go urodziła, kilka lat wcześniej, usunęła ciążę i to właśnie było powodem rzuconego przez chłopca oskarżenia. Masochistycznie opisuje to przeżycie ze wszystkimi szczegółami. Moim zdaniem traktuje to jako swego rodzaju terapię, spowiedź. Nie, nie było to dla niej jak wyrwanie zęba, wręcz przeciwnie. To było bolesne przeżycie, które przypłaciła depresją. Pomyślałam sobie wtedy, czytając tę wiadomość, jak ktoś, urodzony w wolnej Polsce, wychowany w cieplarnianych warunkach śmie oceniać kobietę, która przeszła przez getto, straciła ojca zamordowanego przez UB, musiała wyjechać zagranicę aby móc normalnie żyć. Odpisał, że jego znajoma przeszła przez kilka obozów koncentracyjnych i takiej decyzji nie podjęła. I co z tego? Nie zapominajmy, że każdy człowiek jest inny, ma inną wrażliwość. Niech więc każdy decyduje o sobie, bo to on i tylko on będzie potem ponosił konsekwencje swoich decyzji.
Idealnie podsumował to ks. Tischner, który w jednym z wywiadów, na pytanie "Jakie jest zdanie księdza na temat aborcji", odpowiedział: "Takie jak zdanie kobiety, która przychodzi do spowiedzi". To tylko wycinek dłuższej wypowiedzi, jednak mówi on wszystko o wrażliwości osoby, która nie tylko jest kapłanem, nie tylko filozofem, ale przede wszystkim człowiekiem. Dalej, odpowiadając na to pytanie Tischner mówi: "Ja nie jestem po to, aby wymyślać etykę - ja ją tylko rejestruję". Nie ocenia - wspiera. Jeżeli chcecie przeczytać tę wypowiedź w całości, a także wiele, wiele innych mądrych słów, odsyłam was do książki "Alfabet Tischnera" autorstwa Józefa Tischnera i Wojciecha Bonowicza. Gwarantuję, że spodoba się nie tylko osobom wierzącym.
Jeżeli chcecie wiedzieć, w jaki sposób polityka dotycząca aborcji zmieniała życie ludzi i do czego prowadzi radykalizm, gorąco polecam film "Gdyby ściany mogły mówić" w reżyserii Nancy Savoca i Cher. Historia trzech kobiet, mieszkających w tym samym domu w różnych czasach - w latach 1952, 1974 i współcześnie, w 1996 roku. Wszystkie mają ten sam problem - niechciana ciąża. Obraz doskonale pokazuje jak przez lata zmieniała się mentalność i podejście do tego problemu a także konsekwencje jakie ponoszą dziewczyny podejmujące te bolesne decyzje. Szerokie ujęcie tematu i plejada gwiazd (Demi Moore, Sissy Spacek i Cher jako postać drugoplanowa ) to gwarancja naprawdę dobrego kina.
Zastanawiam się, kiedy nasze państwo w końcu zrozumie, że aby zwiększyć dzietność, nie pomoże 500 zł ani tym bardziej ustawa antyaborcyjna - ta zwiększy tylko liczbę nielegalnych usunięć ciąży, często zagrażających życiu kobiety. Ludziom potrzebna jest stabilizacja - dobra praca, mieszkanie, tanie żłobki, przedszkola, podręczniki. Tym powinni zajmować się rządzący, a nie ingerencją w nasze absolutnie prywatne sprawy. Nie chcę, by ktoś pod płaszczykiem fałszywej troski, w ramach swojej ideologii ingerował w moje zdrowie czy życie. Dlatego 17 kwietnia będę na marszu. Moim pierwszym w życiu. A Wy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz